7/10/2011

Baśń o dzielnym ołowianym żołnierzyku - Hans Christian Andersen

Dzisiaj przytoczę wam wspaniała baśń autorstwa samego Hansa Christiana Andersena, który to był wielkim i wspaniałym bajkopisarzem.
Kiedyś Leśny Skrzat opowie wam drogie dzieci i o tej wspaniałej postaci, ale dzisiaj, ograniczę się jedynie do bajki o ołowianym żołnierzyku i małej tancerce.
Posłuchajcie:

DZIELNY OŁOWIANY ŻOŁNIERZ


             Było sobie pewnego razu dwudziestu pięciu ołowianych żołnierzy, a wszyscy oni  byli braćmi, bo wszyscy urodzili się z jednej starej łyżki. 
Swoją broń owi mali żołnierze trzymali na ramieniu, a głowy sztywno.
Mundury ich były  wspaniałe, czerwone i niebieskie.
- Ołowiane żołnierzyki - to były pierwsze słowa, które doszły do ich uszu, gdy otworzyła się pokrywka pudełka, w którym leżały. 
Tak zawołał pewien mały chłopczyk, klaszcząc przy tym w ręce, dostał on bowiem żołnierzy w dniu swych urodzin i właśnie ustawił ich na stole. 
Żołnierze byli zupełnie podobni do siebie i tylko jeden, jedyny był trochę inny, gdyż miał tylko jedną nogę, a to dlatego, iż  ulano go na końcu i po prostu nie wystarczyło już ołowiu. 
Pomimo to, stał tak samo pewnie na jednej nodze jak inni jego kompani na dwóch i właśnie ten żołnierz bez nogi wyróżniał się najbardziej.

Na stole, gdzie ustawiono żołnierzy, stało dużo innych zabawek, ale najbardziej rzucał się w oczy śliczny papierowy zamek, przez którego maleńkie okienka można było zajrzeć do środka. Przed zamkiem stały małe drzewa naokoło małego lusterka, które miało imitować  jezioro.
Łabędzie z wosku pływały po tym lustrzanym jeziorze i odbijały się w jego tafli. 
Wszystko to było prześliczne, ale najpiękniejsza była maleńka panienka, stojąca pośrodku otwartej bramy zamkowej. 
Była tak samo wycięta z papieru, ale miała suknię z białego tiulu, a niebieska wstążeczka, spięta na ramieniu, tworzyła szal, ozdobiony złotymi cekinami, tak dużymi jak cała jej twarzyczka. 

Panienka miała obie ręce wyciągnięte przed siebie, gdyż była tancerką. 
Jedną nóżkę podniosła wysoko w górę, a żołnierz nie dostrzegłszy jej wcale myślał, że podobnie jak on miała owa prześliczna tancerka tylko jedną nogę.

-To byłaby w sam raz żona dla mnie! - pomyślał żołnierz. 
- Ale jest tak wytworna, mieszka w zamku, a ja posiadam tylko jedno pudełko, i to wspólnie z dwudziestu pięciu towarzyszami i chyba  nie jest to miejsce dla niej! Muszę się jednak z nią zaznajomić! 
Potem położył się za tabakierą stojącą na stole, gdyż stamtąd mógł dobrze obejrzeć uroczą, maleńką damę, która wciąż, nie tracąc równowagi, stała na jednej nóżce.

Kiedy nadszedł wieczór, żołnierze wrócili do pudełka, a wszyscy ludzie w domu poszli spać. Teraz zabawki zaczęły się bawić w najrozmaitsze zabawy:  
w gości w, wojnę i w bal. 
Żołnierze brzęczeli w pudełku, bo chcieli się też zabawić, ale nie mogli podnieść pokrywki, która okazywała się być dla nich zbyt ciężka. 
Podczas gdy dzielni żołnierze pozostawali uwięzieni w pudełku, to dziadek do orzechów zaczął fikać koziołki.
Przy tych nocnych harcach powstał taki hałas, że kanarek obudził się i zaczął mówić wierszem.  

Jedynie ołowiany żołnierz i mała tancerka nie poruszali się ze swych miejsc.
Ona stała na palcach jednej nóżki, z rękami wyciągniętymi przed siebie, podczas gdy on stał na swojej jednej nodze i ani na chwilę nie odrywał od niej oczu.

Dwunasta godzina wybiła na zegarze i  nagle trach, odskoczyła pokrywka tabakierki, ale w środku nie było tabaki, tylko maleńki, czarny diabełek. 
Była to prawdziwie czarodziejska sztuczka.
- Żołnierzu! - powiedział diabełek. - Czy nie chciałbyś lepiej zachować oczu dla siebie!
Ale żołnierz udawał, że nie słyszy.
- Porachujemy się jutro - powiedział diabełek.
Nazajutrz rano, kiedy dzieci wstały, postawiono żołnierza na oknie i nie wiadomo, czy diabełek to sprawił, czy przeciąg, dość, że nagle okno otworzyło się i żołnierz spadł głową na dół z trzeciego piętra. 
Był to straszliwy upadek! 
Żołnierz podniósł w górę nogę i stanął na czapce, a bagnet jego utkwił pomiędzy brukowymi kamieniami. 
Służąca i chłopczyk zaraz zeszli, by go odszukać, ale mimo że ledwie na niego nie nadepnęli, nie mogli go dojrzeć. 
Gdyby żołnierz zawołał: 
-Tu jestem!- znaleźliby go z pewnością, ale nie uważał za stosowne krzyczeć, był przecież w mundurze.

Zaczął padać deszcz, krople były coraz gęstsze, prawdziwa ulewa! 
Kiedy przestało padać, przyszło dwóch chłopców.
- Patrz no! - powiedział jeden - tam leży ołowiany żołnierz! Niech się przejedzie łódką.
Zrobili więc z gazety łódkę, umieścili w niej żołnierza i puścili z biegiem rynsztoka. 


Obaj chłopcy lecieli obok i klaskali w ręce. 
Na Boga, jakie wielkie fale były w rynsztoku! 
Papierowa łódka kołysała się w górę i w dół, to znów obracała się w kółko, tak że w żołnierzyku zamierało serce, ale nie pokazał tego po sobie, pozostał niewzruszony, patrząc prosto przed siebie i broń trzymając na ramieniu.
Nagle łódka wpłynęła pod długą kładkę i zrobiło się ciemno jak w pudełku.
-Dokąd płynę?, myślał żołnierz.
- Tak, na pewno to przez tego diabełka! Ach, gdyby tu przy mnie w łodzi była ta panienka z zamku, nic bym sobie nie robił z ciemności, nawet gdyby one były dwa razy większe. Wtem pojawił się olbrzymi szczur wodny, który mieszkał pod kładką przebiegająca nad rynsztokiem.






- Czy masz paszport?, spytał szczur.

- Pokaż mi zaraz twój paszport, ale żołnierz milczał i tylko mocniej trzymał broń. 
Łódź pomknęła prędzej, a szczur za nią. 
Uch! Jakże zgrzytał zębami i jak głośno wołał do płynących słomek i drewienek:
- Trzymać go! Trzymać! Nie zapłacił cła! Nie pokazał swojego paszportu!
Ale prąd był coraz silniejszy i żołnierz tam gdzie się kończyła kładka, widział już światło dnia, a jednocześnie słyszał jakiś złowrogi szum, który mógłby przerazić najodważniejszego człowieka. Tam, gdzie kończyła się deska, spływała z szumem woda do kanału, co byłoby dla żołnierzyka tak niebezpieczne jak dla nas spłynięcie łodzią do olbrzymiego wodospadu.
Zbliżył się teraz tak bardzo, że nie mógł się już zatrzymać. 
Łódka rwała naprzód, a biedny żołnierzyk trzymał się sztywno. 
Nikt nie mógł powiedzieć, że miał strach w oczach. 
Łódka przechyliła się na bok i nabierała po brzegi wody, tak że musiała zatonąć. 
Żołnierz stał po szyję w wodzie, a łódka zagłębiała się coraz więcej i więcej i coraz bardziej rozmiękał papier, woda zaczęła już zalewać głowę żołnierzowi i wtedy pomyślał sobie o małej, ślicznej tancerce, której nie miał już nigdy zobaczyć, a w uszach zabrzmiały mu słowa:
-Naprzód, naprzód, w bój, żołnierzu!
-Naprzód, aż do śmierci!
Papier rozpadł się, a żołnierz pogrążył się w wodzie i w tej samej chwili połknęła go wielka ryba.
Jakże ciemno było w jej wnętrzu! 
Jeszcze straszniej niż pod kładką rynsztoka! I tak ciasno! 
Jednak żołnierz był niewzruszony i leżał trzymając broń na ramieniu.  




Ryba pływała i robiła najdziwniejsze podskoki, aż wreszcie uspokoiła się. 
Żołnierzowi wydawało się, że oświetliła go jakaś nagła błyskawica. 
Stało się zupełnie jasno i ktoś krzyknął głośno: 
-Ołowiany żołnierz! 

Rybę schwytano, sprzedano na targu, wzięto ją do kuchni, gdzie kucharka przekroiła ją dużym nożem. 
Schwyciła żołnierza w dwa palce i zaniosła do pokoju, gdzie wszyscy chcieli obejrzeć tę dziwną istotę podróżującą w brzuchu ryby, ale żołnierz nie był z tego dumny. 
Postawiono go na stole i okazało się, że  jakież dziwne rzeczy zdarzają się na świecie, bo oto żołnierz znajdował się w tym samym pokoju w którym był niegdyś, zanim nieszczęśliwie wypadł przez okno. 
Widział te same dzieci i te same zabawki stojące na stole. 
Widział prześliczny zamek z maleńką, uroczą tancerką, która stała wciąż jeszcze na jednej nóżce, a drugą wznosiła wysoko w górę i ona również się nie zmieniła. 
To właśnie wzruszyło żołnierzyka i o mało co nie rozpłakał się ołowianymi łzami, ale to nie wypadało, wszak był on dzielnym żołnierzem. 
Patrzył tylko na nią i ona patrzyła na niego, ale nie mówili nic do siebie.
Wówczas jeden z chłopców schwycił żołnierza i nie mówiąc dlaczego właściwie to robi, rzucił go wprost do pieca i była to na zapewne wina diabełka z tabakierki.

Żołnierz stał w jasnym blasku płomienia i było mu niesłychanie gorąco, ale nie wiedział, czy pali go zwykły ogień, czy też ogień miłości. 
Stracił swoje kolory, ale czy stało się to w czasie wędrówki, czy też z powodu zmartwienia, tego nikt nie mógł powiedzieć.

Patrzył na maleńką panienkę i ona patrzyła na niego. 
Czuł, że topnieje, lecz wciąż jeszcze stał dzielnie i trzymał broń na ramieniu.

Nagle ktoś otworzył drzwi. 
Wiatr porwał małą tancerkę i pofrunęła jak sylfida wprost do pieca, do ołowianego żołnierza. Błysnęła płomieniem i już było po niej. 
Żołnierz roztopił się na bezkształtną masę i kiedy nazajutrz służąca wygarniała popiół, znalazła go w postaci maleńkiego, ołowianego serduszka. 
Z tancerki zaś pozostały jedynie cekinki, a i te poczerniały na węgiel.




Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...